będę krzyczeć, będę wściekać się......
dowiaduję się, że rano ginie tragicznie potrącona przez samochód mama jednego z Dominikanów, któego bardzo lubię... znów chce mi się wyć, chce mi się krzyczeć i wściekać się na Boga, dlaczego ona? dlaczego w taki sposób?!? dlaczego tak nagle?!?
znow ląduję przed gorbem św Jacka ze łzami w oczach, prosząc by ją wział swoja opiekę a Dominikanowi dał siłę, ąby przeżyć te trudne chwile...
nie wiem... jakieś takie ciężkie i smutne te ostatnie tygodnie....i jakby tak wszystkie dobre nowiny się pokończyły i zostały tylko te złe...
jutro znów wsiadam w samolot i lecę kilka tysięcy kilometrów na północy zachód od Polski... jakby tak zliczyć liczę kilometrów, które pokonałam w ciągu ostatnich 3 miesięcy, czy to samolotem, czy to pociagiem czy za pomocą czterech kółek, to myślę, że można by już z tej sumy w baaarrdzzzooo odległy zakątek ziemi dotrzeć...
zawsze miałam w sobie duszę podróżnika, ale tym razem wybitnie nie mam ochoty lecieć... tym bardziej, że w przyszlym tygodniu mama idzie na badania... boję się co jej powie lekarz... i nie będę mogła być wtedy z nią, ani nawet gdzieś w pobliżu...tylko ładnych kilka tysięcy kilometrów hen...
Boże niech już się ta zła passa skończy....
Dodaj komentarz