winter
spoglądając za okno widzę przypruszone śniegiem konary drzew... jednak zima w końcu przyszła...choć tak dobrze było mi bez niej, w te ciepłe jesienne wieczory... pomyślałam, że czas znów wrócić do mojego zimowego szablonu... niestety zdjęcie gdzieś zniknęło, a drugiego takiego samego nie znalałam już w sieci... więc jest inne, choć wciąż z tej samej alpejskiej miejscowości...
długo nie pisałam... praca zżera mój czas i moje zdrowie... teraz jeszcze dołączyły "kobiece" problemy... a wizyta u lekarza umówiona dopiero za 2 tygodnie, o ile będę mogła sie urwać z pracy, żeby tam pojechać...mam tylko nadzieję, że to nie będzie nic groźnego... mój organizm zdecydowanie krzyczy już NIE...
brakuje mi Kogoś bliskiego... takiego Kogoś kogo nie zastąpią znajomi, nie zastąpi rodzina... Kogoś kto mógłby się mną zaopiekować i wesprzeć w gorsze dni... ostatnie tygodnie dały mi się nieźle w kość, nerwica połączona z czymś w rodzaju depresji i jeszcze ciągły stres w pracy i przemęczenie, sprawiają, że wracając na weekend do domu, zwijam się w kłębek na łóżku próbując ochronić się przed tym światem... ale nie pomaga...najgorsze jest to, że stres i całe napięcie rozładowuję na innych, Bogu ducha winnych ludziach... ehhh....:/
będąc kilkanaście dni temu w Częstochowie w pracy wybrałam się na Jasną Górę...całkowicie przez przypadek pojawiła się okazja, żeby wyspowiadać się i porozmawiać w cztery oczy z Paulinem... czyli to czego bym potrzebowała...i co??? i spanikowała niebla w ostatniej chwili...i nie poszła do niego.... egrh... do dzisiaj sobie wyrzucam, że trzeba było się przełamać, że może taka rozmowa by choć trochę pomogła... a tu ładnie mówiąc dupa blada... gratuluję niebla...jak tak dalej będziesz panikować przed wszystkimi stawianymi sobie celami, to nic w życiu nie osiągniesz....
ostatnie i następne tygodnie spędzam w stolicy...i wciąż przekonuję się, że Kraków i Warszawa to dwa odrębne światy... niby ludzie z Warszawskiego biura mojej korporacji mili i uprzejmi...ale jakoś nie mogę odnaleźć się w takim towarzystwie i rozmowach o tym, gdzie ostatnio byłam na zakupach, czy nie kupiłam żakietu za 500 złotych, a gdzie chadzam jeść, i czy na luch dzisia będzie mi odpowiadać zupa tajska, czy może coś tam w sosie z czerwonego wina etc.... kurcze, w Krakowie w wolnym czasie idę po prostu do knajpy na piwo, albo do kawiarni na grzańca, nie kupuję ciuchów za 500 złotych, jeśli już wydaję tyle pieniędzy to na sprzęt albo odzież górską, a najchętniej to spędzam wolny czas jeżdząc w góry i dolinki, a nie chadzając po sklepach/butikach i wymyślnych restaruacjach... nie, jednak coraz bardziej przekonuję się, że Warszawa nie dla mnie...
za kilka tygodni okaże się czy będę przeprowadzać się do Wrocka...im bliżej tej decyzji, tym bardziej czuję jak kocham Kraków....
Zadbaj o siebie, kochana.
Dodaj komentarz